Spokój świętej skały
Uluru, zwane także Ayers Rock, olbrzymi monolit z czerwonego piaskowca, jedna z ikon Australii, to dla jednych esencja australijskiego outbacku, dla innych cel godny wspinaczki. Dla Aborygenów zaś to święta góra, którą trzeba czcić i szanować, bo w przeciwnym razie przynosi klątwę i nieszczęścia. Wielka zawartość tlenków żelaza w piaskowcu daje nie tylko niezwykle barwy, ale także przyciąga wyładowania atmosferyczne. Kto widział bijące w czerwoną skałę pioruny ten pozostanie pod silnym wrażeniem potęgi natury. Biada temu, kto podczas pustynnej burzy wdrapie się na skałę.
Park Narodowy Uluru-Kata Tjuta – to jak mawiają tutejsi „must be” każdej wycieczki do Australii. Z myślą o turystach przygotowano w cieniu wielkiej góry miasteczko z centrum usługowo-handlowym. W drogich hotelach, bo wszystko tutaj (woda, elektryczność, transport, żywność) kosztuje więcej niż w innych rejonach Australii, słychać wiele języków świata. Sporo tu Japończyków (mają nawet swojego stałego rezydenta), Niemców i Amerykanów. Pojawiają się coraz częściej Polacy. W Yulara znajdują się wypożyczalnie samochodów, a na pobliskim lotnisku czekają helikoptery i małe samoloty, z których za kilkaset dolarów można oblecieć skały Uluru, Kata Tjuta czy zobaczyć z góry olbrzymie, białe od soli suche jezioro Amadeus.
Parada barw
Największy ruch pod skałą jest przed wschodem i zachodem słońca. Wjazd do parku kosztuje 25 dolarów australijskich i ważny jest przez 3 dni. Nad ranem, jeszcze w ciemnościach, zaspani turyści wsiadają do autobusów lub samochodów i gnają do parku. Pod skałą ustawiają kamery i aparaty fotograficzne, czekając na odsłonę naturalnej kurtyny nad Uluru. Gdy wschodzi słońce, spektakl trwa kilkadziesiąt minut. Uluru wylania się z ciemności i zmienia kolory. W końcu staje się jasno pomarańczowe. Po obejrzeniu wschodu słońca, sprawniejsi turyści wspinają się na skałę, mimo iż Aborygeni z plemienia Anangu nie zachęcają do tego. Jest to wszak góra pełna duchów ich przodków, święta i tajemnicza. Była ona przez dziesiątki tysięcy lat centrum aborygenskiego świata, punktem odniesienia zarówno do spraw doczesnych jak i wiecznych. W jej cieniu szukali ochłody i pili wodę ze skalnych nisz. Tutaj krzyżowały się szlaki ich wędrówek. Wielu turystów szanuje ten zwyczaj i zamiast wspinaczki wybiera spacer 9,5- -kilometrową ścieżką wokół skały. Późnym popołudniem kawalkada pojazdów przekracza ponownie granice parku. Rytuał oglądania zmiany barw znowu się powtarza. Kolejność jest jednak odwrotna – od jasno pomarańczowych po ciemno fioletowe. Jest to spora atrakcja, niczym zmiana warty przy bramie pałacu Buckingham w Londynie, czy przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie.
Ofiary cywilizacji
Zasobniejszym turystom oferuje się kolację pod gwiazdami. Pustynna restauracja nie ma ścian. Stoliki ustawione są na czerwonej ziemi. Z lampką wina lub szampana w dłoni obserwują zachód słońca nad Uluru. Czasami w pobliżu pojawi się chudy pies Dingo. Liczy na ochłapy z pańskiego stołu. Kangury raczej unikają turystów. Żywe rzadko można spotkać, natomiast zabite, ofiary wypadków, leżą przy drodze z Uluru do Alice Springs. Niektórzy przekonali się, że zderzenie z dużym kangurem bywa niebezpieczne także dla pojazdu. Nic dziwnego, że prowadzącym małe samochody zaleca się ostrożną jazdę. Z tych ostrzeżeń nic sobie nie robią kierowcy potężnych ciężarówek ciągnących czasami cztery przyczepy. Zabite zwierzęta to smutne skutki komercyjnej turystyki i cywilizacji czerwonego wnętrza Australii. Zresztą ofiarami samochodów padają także endemiczne jaszczurki, węże i ptaki, a także coraz częściej wielbłądy, które sprowadzone w XIX wieku z Indii i Pakistanu zadomowiły się tu na stałe i bardzo rozmnożyły. Dzisiaj prawie milion wielbłądów błąka się po bezdrożach Australii, zagrażając równowadze ekologicznej.
Kiedyś wyższe od Himalajów
Wróćmy do restauracji na pustyni. Na wschód od niej widok płaskiej przestrzeni zakłóca inna formacja skalna – Kata Tjuta, dawniej znana jako Olgas. Skały te (w języku Anangu: „wiele głów”) i Uluru stanowią dwa najważniejsze atrakcje geologiczne parku narodowego. To pozostałości wyższych od Himalajów gór. Mają niemal 600 milionów lat. Przy nich europejskie Alpy to jakby jeszcze płód w łonie matki. Na przestrzeni tych setek milionów lat Uluru i Kata Tjuta, poddawane działaniom wiatru i wody, a także lodu, ulegały i nadal ulegają erozji. Uluru przypina kształtem olbrzymi lodowiec. Nad pustynią wznosi się zaledwie jedna trzecia skały, reszta spoczywa w pustynnych piaskach.Czerwony kolor skał i gleby wokół nich bierze się z dużego nasycenia tlenkiem żelaza. Uluru wznosi się na wysokość 348 m nad poziom pustyni (863 m n.p.m.). Najwyższa skała (głowa) formacji Kata Tjuta jest jeszcze wyższa i sięga na wysokość 500 m nad poziom pustyni oraz 1066 m n.p.m. W odróżnieniu od Uluru na Kata Tjuta wspinać się absolutnie nie wolno. Można za to wędrować dobrze utrzymanymi ścieżkami między potężnymi skałami, wsłuchując się w wycie wiatru, powstającego na skutek różnicy temperatur w zakamarkach skalnych i na pustyni. Rozgrzane powietrze w wąwozach gwałtownie przyspiesza, smagając ściany i gwiżdżąc jak w kominie.
Kangury, smoki i diabły
Niektórzy mniej uważni obserwatorzy są rozczarowani skałami. Narzekają, że musieli pokonać kilka tysięcy kilometrów, aby zobaczyć trochę kamieni. Cóż, umiejętność obserwacji nie jest cechą wyróżniającą wszystkich turystów. Bardziej wrażliwi potrafią jednak dostrzec niezwykłe bogactwo flory i fauny Uluru oraz Kata Tjuta. Urzekają ich wspaniałe pustynne dęby, drzewa korkowe, wiele gatunków pustynnych akacji i eukaliptusów, pustynne trawy, jak kangurza czy spinifex, pustynne fuksje i figi, dzikie pomarańcze i wiele innych. Według informacji zarządu parku w rejonie Uluru-Kata Tjuta występuje 25 gatunków ssaków, 74 gatunki gadów, 178 gatunków ptaków, 4 gatunki żab i aż 416 gatunków roślin. Jak na pustynię, zadziwiająco dużo. Skąd tutaj żaby? Mimo, że obszar jest suchy, ale w porze deszczowej spada tam ok. 310 mm wody, która wypełnia zagłębienia w skałach i utrzymuje się w niektórych przez cały rok. Szczęśliwcami są ci, którzy widzieli ulewę w Uluru. Czerwona ziemia nabiera wówczas jeszcze bardziej jaskrawego koloru, a pustynne rośliny błyskawicznie rozkwitają. Fauna, to nie tylko kangury, ale również olbrzymie, czerwone jak gleba wielkie jaszczury, jak np. gigantyczny, drugi po smoku z Komodo, varan parentie (varanus giganteus), czy mniejszy jaszczur horny devil, nazywany diabłem z powodu rogów na głowie i kolców na całym ciele.
Nowy świat Aborygenów
Park należy do plemienia Anangu. Przywrócono im zabrane niegdyś przez białych prawa do tej ziemi. Od 1985 roku są jej prawnymi właścicielami. Teren, na którym znajduje się park narodowy, oddali jednak oni, po długich negocjacjach, w dzierżawę na 99 lat rządowi federalnemu Australii. Umowa jest tak skonstruowana, że bez ich opinii nie można nic zrobić na tym terenie. Zresztą ich
przedstawiciele zasiadają w zarządzie parku. Dla nich było to i zawsze będzie Nganama Nura, czyli Nasze Miejsce.
Korzystając z bogactwa natury, Aborygeni mogli żyć tutaj szczęśliwie i wygodnie według swoich zasad przez dziesiątki tysięcy lat. Żywili się tym, co dawała im pustynia, a dawała im wszystko, czego potrzebowali do życia. Zwierzęta zabijali tylko w ilościach potrzebnych dla zaspokojenia głodu. Będąc pod Uluru, trzeba koniecznie zajrzeć do pobliskiego Centrum Kultury Aborygenów, aby poznać zwyczaje najstarszych mieszkańców Australii i postarać się zrozumieć, co oni utracili bezpowrotnie na skutek działalności białych osadników. Żyją tutaj nadal i nie wiedzie im się już chyba najgorzej. Odzyskują wpływ na gospodarkę regionu, pilnują, aby szkody wyrządzane przez turystów były jak najmniejsze. Dzisiaj za pieniądze dzielą się z turystami swoją długą historią, obrzędami i wielką znajomością natury. Przez kilkadziesiąt tysięcy lat mogli żyć bez nich – wolni i beztroscy. W ciągu zaledwie 200 lat pieniądze przewróciły ich świat do góry nogami i raz na zawsze zakłóciły spokój świętej skały.
BOGUSŁAW NOWAK