logo

englishflagtoppolishflagtopbrazilflagtop
  • Exotic destinations_pl

    Egzotyczne wyspy pacyfiku
    Na Fidżi i Samoa oferujemy wypoczynek w sprawdzonych resortach.  Wyspy Salomona, Vanuatu, Tonga, Papua Nowa Gwinea czy Samoa to archipelagi , które wymagają kilku dodatkowych dni na przemieszczanie się pomiędzy wyspami.

    zobacz więcej
  • Group tours_pl

    Wycieczki grupowe
    Nowa Zelandia zawsze kusi do powrotu. Jest tutaj bowiem tak wiele miejsc do zobaczenia. Zdajemy sobie jednak sprawę, ze nie wszyscy mogą sobie pozwolić na rewizytę.  Dlatego nasza oferta jest najpełniejsza na rynku i daje możliwość wszechstronnego poznania Nowej Zelandii w ciągu jednego wyjazdu.

  • Incentive_pl

    Incentive travel
    Jak dowodzą liczne badania wyjazdy motywacyjne, all inclusive, dla pracowników firm i instytucji, warsztaty szkoleniowe, wykłady specjalistów, czy  zajęcia typu  team building  pomagają  firmom poprawić wyniki produkcji i jakość usług.  Zapraszamy do współpracy w zorganizowaniu kolejnego udanego wyjazdu.

    zobacz więcej
  • Luxury travel_pl

    Luksusowe podróże

    Od pobytu w ekskluzywnych resortach na wyspach Pacyfiku do prywatnych przelotów helikopterem na stoki narciarskie w Nowej Zelandii. Jesteśmy specjalistami w organizowaniu unikalnych ekskluzywnych pobytów na Antypodach.

    zobacz więcej
  • Adventure and adrenaline_pl

    Przygoda i adrenalina
    Dla miłośników przygód oferujemy wielki wybór atrakcji z najwyższym poziomem adrenaliny, jak skoki spadochronowe, paragliding, zorb czy bungy. Wiele z tych atrakcji i zajęć możemy dołączyć do programu wybranej wycieczki.

    zobacz więcej
  • Family holidays_pl

    Wycieczki indywidualne

    Zwiedzajcie Państwo Australię i Nowa Zelandię komfortowo i bez przykrych niespodzianek. Wycieczki rozpoczynają się z lokalnym przewodnikiem, a następnie są realizowane samodzielnie lub pod dalszą opieką doświadczonego przewodnika

Oferty specjalne

Fiji3Bila Fiji
W recepcji niewielkiego resortu Crusoe’s Retreat wiszą zegary wskazujące czas w kilku światowych metropoliach. Jeden z nich nie ma wskazówek. Pod nim widnieje napis po angielsku: „Fiji time”. Tak, są jeszcze miejsca na ziemi, w których czas płynie wolniej i nikomu zbytnio się nie śpieszy. Widać to zresztą po sposobie chodzenia mieszkańców tych odległych wysp – wolnym, kołyszącym biodrami, jakby chód był ceremonią samą w sobie.


Gdzieś na Pacyfiku
Wyspy Fidżi Polakom kojarzą się z ciepłem, egzotyką i palmami. Wielu marzy, aby zobaczyć to magiczne miejsce na dalekim Pacyfiku. Dla Australijczyków i Nowozelandczyków to najpopularniejszy cel wakacyjnych wyjazdów. Najwięcej jest ich na głównych wyspach Viti Levu i Vanua Levu. Wśród gości jest także wielu Niemców, coraz więcej Japończyków, Koreańczyków i Amerykanów. W ostatnich latach trafiają tam także Polacy, którzy nie potrzebują wiz, aby przeżyć miłe chwile w przepięknej scenerii południowego Pacyfiku.
Crusoe’s Retreat leży na wyspie Viti Levu, w połowie drogi między Nandi – głównym, międzynarodowym portem lotniczym kraju, a stolicą – Suva. Do miejscowości tej prowadzi kilkukilometrowa, szutrowa, pełna wybojów droga. Zaletą tego miejsca jest jego oddalenie i niewielkie rozmiary – ot 30 bure, czyli bungalowów wybudowanych w tradycyjnym fidżyjskim stylu. Oczywiście są w nich łazienki, a pod sufitem kręci się wiatrak.

Fiji5Przyjaźni mieszkańcy
Każdy gość witany jest przez muzyka bezalkoholowym cocktailem i naszyjnikiem z muszelek. „Bula”, czyli witaj i „bula vinaka” (dziękuję) – to słowa, które przez cały czas towarzyszą gościom. Mieszkańcy Fidżi są bezpośredni, uśmiechnięci, a każdemu napotkanemu pomachają ręką.
Na Fidżi przyjeżdża się przez cały rok, ale znający klimat południowego Pacyfiku wiedzą, że najlepsze miesiące do wypoczynku to okres tzw. zimy, czyli od maja do października. Dni są wtedy krótsze, ale temperatury w dzień bardzo przyjazne dla gości ze stref umiarkowanych – od 25 do 30 stopni, noce zaś chłodniejsze, nawet 15 stopni powyżej zera. Ważne, że wilgoć jest znacznie mniejsza, a woda w morzu przyjemnie ciepła – od 20 do 25 stopni. Można tu, jak to w tropikach, leniwie wylegiwać się na plaży i pochłaniać promienie słońca, albo dać się wymasować silnej Melanezyjce. Po takim zabiegu człowiekowi ubywa lat. Leżąc na stole do masowania i słuchając fal Morza Koralowego odnosi się wrażenie, że tak chyba wygląda raj. Po godzinnym zabiegu wszystkie masowane mięsnie zesztywniale i wymęczone długą podróżą stają się wiotkie i rozluźnione.

Fiji2Z wizytą w wiosce
Komu uciech oferowanych w ośrodku za dużo, może odwiedzić wioskę fidżijską. Tuż za Crusoe’s Retreat znajduje się brama przez którą przechodzi się do jednej z nich – Namaqumaqua. Bez turystów wioska nie mogłaby sobie pozwolić na przykład na wodociąg albo przedszkole, nota bene otoczone siatką i drutem kolczastym, aby dzieciaki nie pobiegły na pobliską plażę. Domki na wsi są skromne, przeważnie z pustaków, dachy z blachy falistej (coraz rzadziej z liści palmowych), a podłogi z betonu, na których leżą ręcznie wykonywane maty.
Wielu mieszkańców pracuje w dwóch ośrodkach. Są ogrodnikami, recepcjonistami, sprzątaczkami, konserwatorami, kelnerkami, kucharzami i kierowcami. Niemal wszyscy są także utalentowanymi muzykami i pieśniarzami. Każdego wieczoru śpiewają melodyjne pieśni melanezyjskie i polinezyjskie. Są zadowoleni, że mogą przebywać wśród obcokrajowców i z dumą opowiadać o swoim egzotycznym kraju. Nie unikają rozmowy, tym bardziej, że wszyscy znają angielski. Fidżi była kolonią, a wpływy i zwyczaje brytyjskie pozostały do dzisiaj.
fIJI1W wiosce Namaqumagua, którą odwiedziłem kilkakrotnie z grupami polskich turystów, życie wydaje się toczyć wolno. Znudzone psy, przywykłe do widoku turystów, nawet nie podnoszą głowy. Jedynie fidżyjskie dzieci, uganiające się po wioskowym placu, dodają trochę ruchu. Nie stronią od turystów. Uśmiechają się do gości wiedząc, że Ci z pewnością poczęstują je słodyczami, często kupowanymi w wioskowym sklepiku. Na ganku dużego domu ciekawie spogląda na nas starszy mężczyzna – to wódz wioski i największy autorytet. Opiekuje się wnuczką, bo jej rodzice pracują w ośrodku. Chętnie pozuje nam do zdjęć. Wódz nie ma formalnej władzy. Opiniuje jednak każdą ważną dla wioski sprawę.
Na wszystkich gankach wystawiane są towary do sprzedaży: naszyjniki z muszelek, maski z drewna, kolorowe sari, miseczki z orzechów kokosowych i wiele innych. Zaglądamy do kościoła metodystów, którego budynek powstał za pieniądze ofiarowane przez starsze małżeństwo z Australii. W wiosce, liczącej najwyżej 200 mieszkańców, jest kilka zgodnie żyjących obok siebie wyznań. Jej mieszkańcy tworzą grupę bardzo silnie ze sobą związanych ludzi, wspólnie dzielących radości i smutki.
W czasie jednej z wizyt trafiłem na przygotowania do dużej uroczystości. Kobiety szykowały wielką kolacje dla robotników i mieszkańców. Okazja ku temu była wielka, bowiem do wioski podciągnięto wodociąg. Inwestycję wspomogli finansowo turyści z pobliskiego ośrodka, którym do rachunku dolicza się 5 dolarów fidżijskich, właśnie na wsparcie sąsiadującej z nim wioski. Składka jest dobrowolna, ale prawie wszyscy goście ją płacą.

Fiji7Kava nie kawa?
Co robić na Fidżi? Poza tradycyjnymi zajęciami jak nurkowanie, pływanie kajakiem czy obserwowanie rafy koralowej przez szklane dno łodzi, wczasowicze mogą nauczyć się łupania orzechów kokosowych, czy dopingowania swojego faworyta w wyścigach krabów i żab. Każdego wieczoru odbywa się ceremonia zapalania pochodni. Ubrani w tradycyjne stroje wojowników, młodzi mężczyźni biegają w rytm bębnów, zapalając kolejne pochodnie. Tak robili od wieków. Przy kolacji towarzyszą gościom bardzo melodyjne pieśni melanezyjskie.
Turyści mają także możliwość spróbowania tradycyjnego napoju – kavy. Nie ma ona nic wspólnego z kawą w potocznym rozumieniu. To napój sporządzony z wysuszonych i sproszkowanych korzeni rośliny o nazwie kava. W smaku nie przypomina naszej małej czarnej. Fidżijczycy i kilka innych ludów Melanezji pija ją od wieków. Ponoć działa halucynogennie, a przynajmniej uspokajająco. Niewielki worek z proszkiem kavy ugniata się gołymi rękami w zimnej wodzie, która zmienia kolor na jasnobrązowy. Miksturę pije się z czarki z rozłupanego orzecha kokosowego. Po wypiciu do dna czarkę oddaje się mistrzowi ceremonii i klaszcząc trzykrotnie w dłonie należy również trzykrotnie wygłosić magiczne słowa: „bula, bula, bula”. Nie wszyscy turyści piją kavę. Boją się zatruć – widząc jak mistrz ceremonii gołymi rękami ugniata worek z proszkiem w misce z zimną wodą z kranu. Obsługa ośrodka zaklina się, że nie było przypadków sensacji żołądkowych. Kilkakrotnie piłem kavę i mogę to potwierdzić. Ostatnio wypiłem 3 czarki, ale nie czułem się odurzony. Miejscowi twierdzą, że kava uspokaja i łagodzi obyczaje.
Fiji4Turyści, którym czas w ośrodku się dłuży, mogą pojechać na całodzienną wycieczkę do Suvy, stolicy kraju. To 250-tysięczne miasto niczym szczególnym się nie wyróżnia. Miejscowi zachęcają do zakupów na dusznym targowisku. Warto odwiedzić także Muzeum Południowego Pacyfiku, a w centrum kilka budynków publicznych, w tym postawiony z szarego, wulkanicznego kamienia gmach rządu. Nieopodal stoi drewniany, wybudowany w XIX wieku w stylu kolonialnym, gmach Grand Pacific Hotel, od lat w remoncie. Turyści chętnie też fotografują się z barwnie ubranym żołnierzem strzegącym pałacu prezydenckiego. Spacer nadmorską promenadą uzupełnia wrażenia z Suvy.
Nie wszyscy wiedzą, że na Fidżi żyją nie tylko Melanezyjczycy, a więc tradycyjni mieszkańcy tej ziemi. Liczną grupę 900-tysięcznego państwa stanowią Hindusi. Jest ich niemal 45 procent. Anglicy sprowadzili ich do uprawy trzciny cukrowej, jednego z głównych bogactw kraju. Hindusi urośli w siłę, gospodarczo i politycznie, co nie wszystkim się podoba. W przeszłości dochodziło do konfliktów, w tym do obalenia w 2000 roku rządu hinduskiego premiera. Mimo różnic kulturowych, obie nacje starają się jednak zgodnie współżyć. Turyści są jednym ze spoiw – dopóki przyjeżdżają dają zatrudnienie i Hindusom i Fidżijczykom.
BOGUSŁAW NOWAK

Gold Coast wakacyjne eldorado
GoldCoast10Dla Australii Gold Coast (Złote Wybrzeże) jest tym, czym dla Francuzów Riwiera albo dla Amerykanów Miami. Zresztą na Gold Coast znajdują się właśnie kurorty i plaże o nazwach Miami i Palm Beach. Ciepło tu i słonecznie. Dziesiątki kilometrów pięknych, piaszczystych plaż rozciąga się z północy na południe wzdłuż wschodniego brzegu Australii od Brisbane aż po granicę stanu Queensland ze stanem Nowa Południowa Walia.

Na odwiedzających robią wrażenie nie tylko plaże i lazurowy Pacyfik, ale również infrastruktura turystyczna. Wysokie hotele i apartamentowce Surfers Paradise, Main Beach czy Broadbeach, że wymienię tylko niektóre z nadbrzeżnych kurortów, usytuowane są o przysłowiowy rzut… bumerangiem od plaż. Dla aktywnych przygotowano ścieżki rowerowe, dla pieszych i biegaczy, a także place do ćwiczeń gimnastycznych oraz ogródki zabaw dla dzieci. Wiele atrakcji przygotowano tutaj właśnie z myślą o rodzinach z dziećmi.
GoldCoast6

Na Złotym Wybrzeżu jest co robić, nawet podczas niepogody. Inna sprawa, że pogoda jest tutaj niemal pewna przez cały rok. W ciągu roku dni słonecznych jest tu prawie 300. Podczas najzimniejszego miesiąca, czyli lipca, temperatury spadają nawet do 10ºC w nocy. Często przekraczają jednak 25ºC. Jest to więc miejsce, dokąd można przyjeżdżać przez cały rok. Przechodząc się ulicami wypoczynkowych kurortów można śmiało powiedzieć, ze Gold Coast jest szczególnie cenionym przez australijskich i nowozelandzkich emerytów. Przyjeżdżają tu na wakacje z chłodniejszych, południowych miast obu krajów. Wielu kupuje tutaj domy i apartamenty oraz spędza w nich jesień życia. Spacerując po jednym z luksusowych osiedli na wysepce w pobliżu Southport często słyszałem język rosyjski. Wśród stałych mieszkańców jest także spora Polonia.

Niektórzy turyści narzekają, że wysokie hotele zasłaniają zachodzące słońce. Usytuowane są bowiem na zachód od plaży. Miłośnicy opalania muszą po południu szukać słonecznych pasm między kładącymi się na plaży cieniami wieżowców. Malkontentom można doradzić poszukanie innego miejsca, bardziej na południe, gdzie wysokościowców jest już znacznie mniej. Przy okazji war-to wiedzieć, że australijskie słońce jest intensywne a opalić się (lub nawet przysmażyć) można w ciągu kilku minut. Kremy o wysokim współczynniku, blokujące promienie UV są bardzo pożądane nawet podczas tzw. zimy, czyli od czerwca do września.
Ocean zachęca do kąpieli, ale kąpać trzeba się tylko w miejscach strzeżonych przez ratowników i między flagami.

GoldCoast8Widok na ten bezmiar wody z balkonu hotelowego czy z tarasu widokowego najsłynniejszego i jednego z najwyższych w świecie budynków typu apartamentowego, nazywanego Q1, zapiera dech w piersi. Na wschód morze, na zachód w odległości kilkunastu kilometrów pasmo górskie Tamborine, będące częścią długaśnego, jak rafa koralowa, pasma australijskich Gór Wododziałowych. Do Gold Coast warto przyjechać nie tylko ze względu na plaże, lecz także na możliwość włóczęgi po wspomnianych górach. Liczne parki i rezerwaty, oznakowane szlaki i punkty widokowe zachęcają do tego, a w gorące letnie dni można w górach nieco się ochłodzić. Zmęczeni piechurzy mogą bez trudu znaleźć bary, kafejki czy restauracje, w tym również polskie. Jedna z nich „Tatra” oferuje bardzo smaczne polskie dania oraz wina australijskie.

Powróćmy jednak na wybrzeże, bo Gold Coast przyciąga także tysiące młodych ludzi z całego świata oferując im wiele atrakcji – w tym podwyższających poziom adrenaliny. Broszury zachęcają do skoków bungy, nauki surfingu, czy jazdy na gokartach. Uprawiać tu można wiele sportów wodnych. Kto ma więcej pieniędzy może polatać (oczywiście z pilotem) nad wybrzeżem samolotem przystosowanym do akrobacji. Dużą popularnością cieszy się także Water World, w którym można poszaleć na wodnych zjeżdżalniach. Nie ma w Australii miejsca, które oferowałoby tyle atrakcji, jak Gold Coast.

Dla ludzi, którzy nie gustują w takich emocjach, Gold Coast oferuje pola golfowe, pełnowymiarowe i mini, Muzeum Figur Woskowych, Świat Filmu (Warner Bross MovieWorld) – australijski odpowiednik amerykańskiego Universal Studios. Nie będą rozczarowani miłośnicy australijskiej fauny, których najsłynniejszych przedstawicieli mogą zobaczyć w rezerwacie Currumbin Wildlife Sanctuary. Wieczorami tłumy turystów odwiedzają Conrad Jupiter Casino, inni popijają piwo w jednym z licznych pubów, często przy australijskiej muzyce country. Jest tutaj wiele restauracji oferujących niemal wszystko, co się jada na świecie – od kuchni azjatyckiej, po włoską czy francuską. Miłośników taniego, ale niekoniecznie najzdrowszego jedzenia przyciągają nachalnymi reklamami znane na świecie sieci restauracji typu fast food.

Gold Coast Airport w Coolangatta w ciągu ostatniej dekady stał się jednym z najbardziej ruchliwych w kraju. Z małego prowincjonalnego lotniska przekształcił się w międzynarodowy port lotniczy, konkurujący coraz śmielej z lotniskiem w Brisbane.
GoldCoast9Oczywiście myśląc o wakacjach w Gold Coast można zacząć podróż od Brisbane (ok. 70 km na północ od Surfers Paradise), w którym warto zatrzymać się przynajmniej na jeden dzień. To miłe miasto chyba jest najsympatyczniejsze z milionowych miast Australii. Z Brisbane do Gold Coast można dojechać szybką koleją lub samochodem. Żeby doświadczyć wszystkich atrakcji trzeba na Gold Coast przyjechać przynajmniej na tydzień. Zachęcam, bo mnie tydzień minął tam bardzo szybko i aktywnie. Każdy dzień zaczynałem od oglądania wschodu słońca z tarasu mojego apartamentu, potem biegałem po promenadzie, pływałem w ocenie i zaliczałem kolejne atrakcje. Każdego wieczoru odwiedzałem inną restaurację. Najbardziej smakowały mi potrawy z owoców morza z białym, nowozelandzkim (mimo, iż to Australia) winem souvignone blanc. Na Gold Coast słońca nie musiałem szukać. Ono mnie znalazło. Nie lubię leżeć bezczynnie na plaży. Chronię się przed słońcem mocnymi kremami. A mimo to wyjechałem bardzo opalony.
BOGUSŁAW NOWAK

Wyspy Salomona Solomons1Nieodkryty archipelago
Oczywiście, że odkryty przez hiszpańskiego nawigatora Alvaro Mendaña de Neyra w XVI wieku, ale też do dzisiaj jest nieodkryty przez tzw. masowego turystę. Mendaña znalazł tutaj złoto i myślał, że jest to złoto legendarnego króla Salomona. To właśnie na jego cześć i jego imieniem nazwał te wyspy.
Turystycznie kraj ten pozostaje daleko w tyle za pobliskim archipelagiem Fidżi czy Vanuatu. Infrastruktura tu skromna – ot, parę hoteli i ośrodków wypoczynkowych, głównie w Honiarze oraz kilka na Malaicie i Nowej Georgii. Wyspy są niezwykle urodziwe – koralowe wysepki, białe plaże, pokryte dżunglą góry z najwyższym szczytem przekraczającym wysokość polskich Rysów, a ponadto niezwykle bogata, egzotyczna dla nas kultura.

Solomons2Problemy i nadzieje
Dzisiaj, głównie dzięki międzynarodowej pomocy finansowej, głównie Australii i Nowej Zelandii, Wyspy Salomona nadrabiają cywilizacyjne zaległości. W Honiarze, Auki, Mundzie, Gizo i innych ważnych ośrodkach powstały nowe obiekty biurowe oraz centra handlowe. W prasie sporo pisano o wznowieniu eksploatacji złota w górach prowincji Guadalcanal oraz o odkryciu nowych zasobów tego kruszcu na wyspie Fauro w Prowincji Zachodniej, a także o wznowieniu wydobycia niklu w prowincji Isabel. Opieka medyczna jest bolączką tego kraju. W ramach misji międzynarodowych przyjeżdżają tutaj lekarze i pielęgniarki z całego świata. Walczą coraz skuteczniej z największą plagą wysp – malarią, a także z AIDS. Coraz większą wagę przykłada się do szkolenia własnej służby medycznej. W prasie wyczytałem, że kilkudziesięciu młodych Salomończyków kształci się na uczelniach medycznych na Kubie. Rozwija się również szkolnictwo. Walka z analfabetyzmem stała się priorytetem dla miejscowych władz.

Solomons7Honiara – serce kraju
Każdą podróż na te wyspy trzeba zacząć od Honiary, bo tutaj znajduje się jedyne lotnisko międzynarodowe, wybudowane w czasie wojny przez Amerykanów w miejscu nazywanym Henderson Fields. Stolica ma bezpośrednie połączenia lotnicze z Australią, Papuą Nową Gwineą, Vanuatu i Fidzi. Miejscowe linie Solomon Airlines łączą najważniejsze wyspy archipelagu. Po wylądowaniu w Honiarze z komfortu klimatyzowanej kabiny przeniosłem się w gorący klimat równikowy. Wyspy leżą kilka stopni na południe od równika i nawet w tzw. porze suchej jest tu wilgotno i duszno, nic więc dziwnego, że w ciągu kilku minut koszula przylgnęła do spoconego ciała. Z niemal pełnego samolotu lecącego dwa razy w tygodniu z australijskiego Brisbane wysiadło mniej więcej tyle samo białych, co ciemnoskórych Melanezyjczyków. Ci drudzy mieli szczęście wyemigrować do Australii i pracować tam. Teraz przyjeżdżają w odwiedziny do rodzin, którym pomagają finansowo.
Po ochłodzeniu się w basenie hotelowym, przyzwoitego hotelu King Solomon (uwaga: w pisowni angielskiej Solomon, w polskiej zaś Salomon), wyruszyłem na miasto. Honiara to prawie 60. Tysięczne miasto i największy port morski kraju rozrzuconego na olbrzymim, ok. 1,2 mln km2 obszarze Pacyfiku. Cały archipelag składa się
z prawie 1000 wysp, z których zamieszkanych jest ok. 350, a ponad 600 to pole do popisu dla Robinsonów Cruzoe. Następnie pojechałem na wzgórza Skyline Ridge. Amerykanie wznieśli tam imponujący memoriał poświecony walkom w tym rejonie Pacyfiku. Na marmurowych tablicach wykuli nazwy okrętów swoich i japońskich, zatopionych w wodach okalających Guadalkanal.

Solomons5W darze od USA
Położony na wzgórzu nad Honiarą budynek parlamentu swoim wyglądem przypomina z daleka zbiornik na wodę. Szczyt budynku zwieńcza coś w rodzaju beczki z blachy falistej. Sala obrad w kształcie rotundy ma świetną klimatyzację i akustykę. Pomyślałem, że w dusznym klimacie tropików, to wymarzone warunki do debat dla 50 deputowanych reprezentujących 9 prowincji kraju. Wybudowany w połowie lat 90. gmach parlamentu to dar Amerykanów, którzy w ten sposób odwdzięczyli się mieszkańcom archipelagu za pomoc jakiej udzielili im podczas walk z Japończykami w czasie II wojny światowej. A były to walki niezwykle zacięte. Gdyby japońskiej flocie udało się pokonać Amerykanów na Guadalcanal i całym archipelagu, wówczas zagrożona byłaby bezpośrednio Australia. Ślady morderczych walk, w formie rdzewiejących łodzi i okrętów wojennych, kryją wody otaczające Guadalcanal i inne wyspy archipelagu. W gęstych, tropikalnych lasach napotkać można wraki samolotów, czołgów i dział. Ten okres historii Wysp Salomona uwiecznił James Jones w powieści „Cienka czerwona linia”, zekranizowanej w końcu lat 90. ubiegłego stulecia.

Polskie ślady
W pokładowym magazynie Solomon Air spotkałem się z nazwiskiem Richard Majchrzak, fotografem i właścicielem sklepu – galerii w centrum Honiary w prestiżowym na Wyspach NPF Plaza. Ojciec Richarda urodził się pod Poznaniem, a on w Niemczech. Na Wyspach Salomona ożenił się z piękną Melanezyjką Naomi i tutaj pozostał. Razem prowadzą swój mały biznes z miejscowymi wyrobami artystycznymi. Richard jest też wziętym fotografem, a jego widokówki sprzedają galerie i sklepy w całej Honiarze. Nie zna języka polskiego, ale na widok rodaka bardzo miło zareagował. Przedstawił mnie swojej egzotycznej małżonce Naomi, pochodzącej z regionu Nowa Georgia i opowiedział mi trochę o miejscowych zwyczajach. Jednym z największych wydarzeń w powojennej historii wysp była pielgrzymka Jana Pawła II w maju 1984 roku. Domyślam się, że ze względu na klimat była to jedna z trudniejszych podróży papieża Polaka. Na poczcie kupiłem okolicznościową kopertę i znaczki upamiętniające to wydarzenie.

Solomons3Sztuczne wyspy
Z Honiary poleciałem do Auki na Malaicie. Bezpośredni lot miał trwać ok. 40 minut, ale okazało się, że trwał prawie 2 godziny, bo samolot poleciał jeszcze do wioski po drugiej stronie wyspy. Tam zgrabnie lądował na nierównej łące. Pilot z bagażnika wyjął jakieś paczki, po czym odlecieliśmy. Z niecierpliwością oczekiwałem następnego dnia, który miałem spędzić na jednej z setek usypanych przez mieszkańców wysepek w lagunie Langa Langa. To miejscowy zwyczaj budowania w płytkich wodach sztucznych wysepek, na których wznosi się domy mieszkalne. Każde nowe małżeństwo taką wyspę usypuje, a raczej układa z wydobywanych z dna laguny skał koralowych. Sztuczna wyspa, na którą popłynęliśmy, należy do Sary i jej męża Gustava, Australijczyka niemieckiego pochodzenia. Gustava martwi globalne ocieplenie. – Popatrz, oto naukowy dowód – mówi do mnie. Na tym słupku, gwoździem zaznaczam najwyższy poziom wody w lagunie. Gwóźdź wbijam coraz wyżej. W ubiegłym roku był 2 centymetry niżej. W grudniu, podczas największych przypływów zdarza się, że woda niemal zalewa naszą wyspę i wdziera się do domu oraz ogródka z warzywami i kwiatami. Obecnie, po podwyższeniu o metr części wyspy, Gustav buduje nowy dom. Do grudnia zostało parę miesięcy, twierdzi, że na pewno zdąży przed wysoką wodą. Bungalowy Sary i Gustava są proste, wybudowane w stylu melanezyjskim, ale bardzo czyste, a nad łóżkami wiszą moskitiery.

Solomons8Pieniądze z muszelek
Osobliwością rejonu Langa Langa jest oryginalna waluta – pieniądze od wieków wykonywane z muszelek. Używa się ich do dzisiaj, aczkolwiek w znacznie mniejszej skali niż kiedyś. Ich wytwarzaniem zajmują się kobiety, które obtłukując młotkiem na pniaku krawędzie muszli, nadają im okrągły kształt. W zależności od koloru – muszelkowe pieniądze mają większą lub mniejszą wartość. Tak jak od wieków również i dzisiaj młody chłopak może się za nie wkupić w łaski rodziny swojej wybranki, a dla panny młodej muszelkowa waluta to ciągle nieodzowna część posagu. Jak opowiadali mi miejscowi, jeszcze dzisiaj można za muszelkowe pieniądze kupić warzywa, a nawet świnie.

Solomons6Koralowce i wraki
Lotnisko w Munda – to pozostałość z czasów wojny. Bardzo długie i szerokie nie pasuje do baraku obecnego terminalu. Betonowy pas startowy wybudowali Amerykanie, a lądowały na nim największe bombowce. Dzisiaj lądują tu niewielkie samoloty Solomon Airlines, a kiedy nie lądują lotnisko służy do gry w piłkę nożną. W Munda, a potem w Gizo, stolicy Prowincji Zachodniej, spędziłem kolejne dwa dni. Munda leży na brzegu laguny Roviana, którą w ciągu dnia przemierzają liczne łodzie i czółna. Laguna jest jakby autostradą łączącą wyspy i wysepki Prowincji Zachodniej, w tym jej stolicę Gizo. Sympatyczna instruktor nurkowania, Australijka, zachwalała podwodne uroki tego rejonu twierdząc, że rafa koralowa jest tutaj piękniejsza niż australijska. Zdecydowałem się jednak na rejs czółnem po lagunie. Mój przewodnik Simon pokazywał mi podwodne doły pochodzące z wybuchów bomb lotniczych w czasie walk Amerykanów z Japończykami. W gęstym zaś buszu widziałem wrak dużej barki wojennej i szczątki samolotów. Miejscowi nie mają sprzętu ani pieniędzy na usuwanie wielotonowych wraków, a Amerykanie nie reagują na ich listy w tej sprawie.

Solomons4Krokodyle i... geografia
Kiedy przepływaliśmy w pobliżu mangrowców zapytałem Simona o krokodyle. – Są – odpowiedział szczerze. – Niedawno pięciometrowy gad wychodził rankiem na brzeg obok bazaru w Mundzie Odwiedzał handlarzy przez ponad tydzień. Rodzice zaczęli się bać o dzieci, które lubią bawić się w wodach laguny. Policja musiała gada zastrzelić, mimo iż oficjalnie krokodyle są pod ochroną. Kiedy przypłynęliśmy na piaszczystą plażę jednej z wysepek laguny, Simon zapewniwszy mnie, że w tym miejscu nie ma krokodyli, zaproponował odświeżającą kąpiel. Wykąpałem się jednak w niemal ekspresowym tempie! Mój przewodnik okazał się bardzo interesującą osobą. Mówił mi, że nie chodził do żadnej szkoły, że jest samoukiem. Kiedy powiedziałem mu, że jestem z Polski pochwalił się iż wie, że Polska leży w Europie, że na zachodzie graniczy z Niemcami, na wschodzie z Rosją a na południu... z Jugosławią. Skorygowałem jego informacje i wspólnie na piasku nakreśliliśmy aktualną mapę Europy. Obiecałem, że następnym razem przywiozę mu aktualny atlas świata. Pomyślałem sobie przy tym, ilu Polaków, nawet bardzo wykształconych, wie z jakimi państwami sąsiadują Wyspy Salomona i w ogóle– gdzie one leżą?
BOGUSŁAW NOWAK
bogdan@greenlitetravel.co.nz

Informacje praktyczne

  • Położenie i ludzie: Wyspy Salomona leżą w południowo-wschodniej części Oceanu Spokojnego w Melanezji. Powierzchnia archipelagu, liczącego prawie 1000 wysp, wynosi 29 785 km2. Zamieszkuje je 450 tys. osób, głównie Melanezyjczyków. Mieszkają tu także Chińczycy, głównie w Honiarze oraz kilka tysięcy białych, przede wszystkim z Australii i Nowej Zelandii. Wyspy obecnie są członkiem Brytyjskiej Wspólnoty Narodów. Głową państwa jest gubernator generalny. Wybory parlamentarne odbywają się co 4 lata.
  • Język: głównym językiem jest tzw. Pijin English, mieszanka dialektów i języka angielskiego. Melanezyjczycy posługują się 87 dialektami.
  • Waluta: dolar salomoński, 1 SBD to ok. 0,40 PLN. Kartami kredytowymi można płacić w lepszych hotelach. Na zakupy najlepiej wybrać się z gotówką.
  • Wiza: wizę turystyczną otrzymuje się na lotnisku na okres do 3 miesięcy. Należy mieć paszport ważny minimum 6 miesięcy od daty wyjazdu, bilet powrotny oraz środki finansowe na czas pobytu. Wiza kosztuje 40 dolarów salomońskich.
  • Zdrowie: podróżowanie po Wyspach Salomona wymaga dobrego zdrowia ze względu na tropikalny klimat. Tabletki przeciwko malarii czy szczepienie przeciw tężcowi są wskazane.
  • Bezpieczeństwo: wyspy ogólnie uważane są za bezpieczne. Maczety, które miejscowi noszą powszechnie, służą tylko do wycinania krzewów i trawy w dżungli.

Queenstown Miejsce godne królowej
Queenstown2Leżące w nowozelandzkich Alpach Południowych niewielkie, liczące 18 tysięcy mieszkańców miasto Queenstown nazywane jest zimową stolicą Nowej Zelandii. I nie ma przesady w tym stwierdzeniu, bo jest to najważniejszy ośrodek turystyczny kraju, oferujący turystom więcej niż słynna Rotorua na Wyspie Północnej.

Nazwę Queenstown nadano miastu na cześć królowej Wiktorii. Stwierdzono bowiem, że miejsce jest tak zadziwiająco piękne, że godne jest tej nazwy. Królowa Wiktoria nigdy nie była w Nowej Zelandii, ale jej spadkobiercy, członkowie rodziny królewskiej wielokrotnie podziwiali piękne okolice Queenstown. Rzeczywiście, każdego z przyjeżdżających zachwyca niezwykłe położenie miasta w dolinie polodowcowej, nad brzegiem jeziora Wakatipu. Jest to trzecie pod względem powierzchni (ok. 300 km²) jezioro w kraju i ma najdłuższą linię brzegową ze wszystkich jezior nowozelandzkich. W dodatku jest jednym z najgłębszych (do 400 m). Według Maorysów przypomina kształtem siedzącego wojownika, z wyraźnie zaznaczającym się przyrodzeniem. Miasto i jezioro otaczają szczyty górskie. Te najwyższe przekraczają 2300 m n.p.m. Walory krajobrazowe tego terenu dostrzegli twórcy filmu „Władca Pierścieni”, którzy w Queenstown i w okolicach nakręcili wiele scen. Powstawało tutaj sporo innych filmów fabularnych i telewizyjnych, których akcja toczy się… w Tybecie, Korei, Japonii, Szkocji czy Kanadzie.

Queenstown3Malarskie plenery
Turyści przyjeżdżają do Queenstown przez cały rok. Każda pora roku jest dobra, bo klimat, aczkolwiek chłodny, jest suchy, a kiedy świeci słońce, jego ciepło czuje się na twarzy nawet podczas zimy, która w Nowej Zelandii przypada wtedy, kiedy w Europie jest lato. Urokliwa jest tutaj zwłaszcza wiosna z rozkwitającymi rododendronami, różami i kolorowym łubinem. Jesień zachwyca pastelowymi kolorami. Rude trawy, żółknące liście topoli i wielu innych sprowadzonych niegdyś z Europy drzew, w połączeniu z błękitem nieba, ciemnozielonymi wodami jeziora i szarymi skałami, pobudzają wyobraźnie malarzy. Dla nich Queenstown jest ulubionym plenerem. Zimą zaś stoki górskie pokrywa śnieg. Zalega on tylko w najwyższych partiach, od ok. 1400 m n.p.m. Poniżej strefy śniegu panuje jakby permanentna jesień, bo zbocza gór pokrywają kępy złocistorudej, endemicznej trawy tussock. W samym mieście śnieg pada rzadko, kilka razy w ciągu zimy i wtedy jazda samochodem po śliskich drogach jest wyzwaniem dla wielu kierowców. Dróg nie posypuje się piaskiem ani solą, a ochroną przed wpadnięciem w poślizg są łańcuchy zakładane na opony.

Queenstown4Totalna turystyka
W Queenstown atrakcji jest co niemiara. Z myślą o turystach deweloperzy budują domy i apartamenty, jedne z najdroższych w kraju. Można powiedzieć, że jest to miejsce turystyki totalnej. Setki hoteli, hosteli i moteli oferują miejsca noclegowe na każdą kieszeń – od najdroższych pensjonatów po zwykłe pola campingowe. Dzisiaj żaden szanujący się turysta z zagranicy, także Polak, nie może ominąć Queenstown zwiedzając Nową Zelandię.
Walory miasta dostrzegają zwłaszcza sami Nowozelandczycy i ich sąsiedzi zza Morza Tasmana – Australijczycy. Od kilku lat można do Queenstown dolecieć prosto z Sydney czy Melbourne, omijając Christchurch czy Auckland. Australijczycy przekonali się, że takich wspaniałych gór, jezior, rwących rzek i potoków, jak w rejonie Queenstown u siebie nie mają. Nie mają także takich stoków narciarskich, jak te w Alpach Południowych Nowej Zelandii.
Queenstown reklamuje się sloganem „Adventure capital of the world”, czyli jako „Światowa stolica przygody”. I nie ma w tym absolutnie żadnej przesady: chcesz polatać balonem? Proszę bardzo. Poszybować na paralotni (paragliding) albo na spadochronie (parapenting)? Nic prostszego – firmy ze sprzętem i instruktorami czekają. Chcesz wyskoczyć z samolotu ze spadochronem? Instruktor przyczepi się do twoich pleców i razem wylądujecie na łące w Jacks Point nad jeziorem. Jeżeli chcesz przywiążą Cię do jednego końca liny, drugi do łodzi i będziesz szybował ze spadochronem na uwięzi nad taflą jeziora Wakatipu. Wciąż za mały poziom adrenaliny? Jej wydzielanie zwiększą akrobacje samolotowe nad górami i jeziorem.
Ciśnienie krwi podnoszą także skoki bungy. To w Queenstown właśnie, na moście nad rzeką Kawarau, oddano w 1987 roku pierwszy skok. Bungy wymyślił Nowozelandczyk Alan J. Hacket, opatentował go i rozpropagował. Obecnie bungy jumping stało się modne na całym świecie, ale każdy miłośnik skoku z przywiązaną do kostek elastyczną liną uważa za honor skoczyć z „kultowego” mostu właśnie na rzece Kawarau. Jest to skok z zaledwie 43 metrów, ale pozostaje w pamięci. W Centrum Bungy na tablicy podane są ciekawe informacje o skoczkach, m.in. że najstarszy miał 94 lata a najmłodszy 10. Dla kogo ta wysokość jest śmiesznie niska może skoczyć z platformy usytuowanej 134 metry nad kanionem rzeki Nevis, kilkadziesiąt kilometrów od centrum miasta. Swobodne spadanie trwa tutaj aż osiem i pół sekundy. To dla niektórych wieczność.
Wielką popularnością wśród turystów cieszy się także jet boating, czyli jazda szybką motorówką w kanionach rzek Shotower lub Kawarau. Silnik, który działa jak silnik odrzutowy samolotu, z tą różnicą, że zamiast strumienia powietrza przepływa strumień wody i dzięki temu łódź może pływać nawet po wodzie o głębokości kilkunastu centymetrów, wymyślił w latach 60. Nowozelandczyk – inż. Hamilton z Christchurch. Pomysł przyjął się na całym świecie. W Queenstown każdego dnia, przez cały rok śmigają wśród skał kanionów łodzie z wydającymi okrzyki przerażenia turystami. Do uciech na górskich rzekach dodać trzeba także spływy pontonowe i tzw. river rafting – spływ na desce surfingowej w pozycji leżącej.
Kto woli spokojne wody, może popływać wynajętym kajakiem lub canoe po jeziorze. Miłośnicy żeglarstwa poczują się przez chwilę członkami załogi jachtu nowozelandzkiego, który kiedyś ścigał się w Pucharze Ameryki. Jacht przetransportowano do Queenstown i teraz służy jako atrakcja turystyczna. Jezioro Wakatipu, prawie 3 razy większe od polskiego Śniardwy, jest tak duże i głębokie, że z powodzeniem mogą pływać po nim jachty pełnomorskie.

Queenstown6Gorączka złota
Pieniądze w Queenstown wyciekają bardzo szybko. Niektórzy liczą, że można się odkuć poszukując złota. Na przełomie XIX i XX wieku region Otago przeżywał gorączkę złota. Poszukiwacze zjeżdżali tutaj z całego świata. Oprócz Europejczyków największą liczebnie grupę stanowili Chińczycy. Ślady ich bytności w tym rejonie można spotkać m.in. w miasteczku Arrowtown i w pobliżu Cromwell. Z tego okresu pochodzą starannie odrestaurowane domki (cottages) i kamieniczki przypominające podobne na dzikim zachodzie USA. Nad rzeką Kawarau odtworzono dla kontrastu prymitywne lepianki i ziemianki, w których mieszkali Chińczycy. Kto chciałby zgłębić złotą historię tego regionu koniecznie musi odwiedzić Muzeum Regionalne w Arrowtown. Przesiewanie piasku w poszukiwaniu grudek złota to niezła zabawa i jedna z atrakcji turystycznych.

Białe szaleństwo
Sezon narciarski rozpoczyna się tutaj na początku czerwca wielkim festiwalem zimowym. Jego chłodzącą, dosłownie, krew w żyłach atrakcją są skoki do zimnej (ok. 8°C) wody jeziora Wakatipu. Narciarze i miłośnicy snowboardingu mają śniegu pod dostatkiem w wyższych rejonach gór. Codziennie autokary, minibusy i samochody osobowe, wyposażone w przeciwpoślizgowe łańcuchy, jadą na najbliżej położone stoki narciarskie Coronet Peak lub Remarkables albo na znajdujące się nieco dalej Mt. Cardrona. Bogatsi turyści udają się na stoki helikopterami. Za ok. 400 dolarów nowozelandzkich doświadczeni i odważni narciarze lecą w najwyższe pasma górskie, aby i tam uprawiać narciarstwo ekstremalne – zjazd po bardzo stromych zboczach. Dla bogatszych narciarzy z półkuli północnej, np. z USA czy z krajów Zachodniej Europy, przylot tutaj w czerwcu, lipcu, czy sierpniu, jest okazją do „zaliczenia” dwóch sezonów zimowych w ciągu jednego roku.

Queenstown10Na zwolnionych obrotach
Oczywiście, nie wszyscy przyjeżdżają tutaj żeby zmierzyć się z własnym strachem. Turyści preferujący typowe atrakcje, zamiast mknąć na szybkich łodziach mogą wybrać się na spacerowy rejs po przepięknym Jeziorze Wakatipu. Stylowy, świetnie zachowany parowiec TSS „Ernslaw” służył kiedyś do przewozu towarów i owiec do rozrzuconych na brzegach jeziora farm. Natomiast dzisiaj stanowi wielką atrakcje turystyczną. Wybudowany w 1912 roku jest jedynym statkiem śródlądowym ciągle napędzanym silnikiem parowym. Podczas rejsu można na własne oczy oglądać jak motorniczy wrzuca szuflą węgiel do pieca. „Ernslaw”, mimo iż trochę kopci, stał się ikoną Queenstown. Przez cały rok, kilka razy dziennie, wozi turystów po jeziorze. Rejs uprzyjemniają często pianiści grający muzykę z czasów powstania parowca np. ragtime’y. Statek często zostawia turystów na farmie Walter Peak po drugiej stronie jeziora. Tutaj czekają na nich pokazy z udziałem owiec i ich hodowców. Miłośnicy gór mogą udać się na wycieczkę konną, a w bardzo przyjemnej restauracji na wszystkich czeka lunch lub kolacja.
Latem woda w jeziorze jest także zimna – do 12°C. Nic dziwnego, bo to górskie, bardzo głębokie jezioro. Latem można się jednak kąpać w płytkiej zatoce przy końcu Queenstown Mall. Temperatura wody może wynieść nawet 20°C. Jest tam pływająca platforma, z której można skakać do wody.
Również wędkarze nie będą rozczarowani Queenstown. Łososie i pstrągi biorą tutaj bardzo dobrze. Miasto cenią sobie także miłośnicy gry w golfa. W okolicy jest ok. 10 pól golfowych. Na jednym z nich, w Arrowtown, odbywają się turnieje New Zealand Open.
Jeden z turystów zapytał mnie kiedyś, czy w Queenstown są domy publiczne. Odpowiedziałem, że nie, bo po całym dniu spędzonym na „zaliczaniu” różnych atrakcji, turyści padają jak kłody w hotelowych łóżkach. Muszę jednak dodać, że i ta „atrakcja” będzie wkrótce dostępna.

Queenstown5Na fiordy
Queenstown jest położone niedaleko jednego z największych w świecie parków narodowych – Fiordland National Park. Codziennie rano od godz. 7. wyruszają z miasta dziesiątki autokarów. Głównym celem całodniowego wyjazdu jest słynny fiord Milford Sound lub mniej popularny, ale równie piękny, Doubtful Sound. Odległość do Milford w jedną stronę to niemal 300 km, ale widoki po drodze rekompensują znużenie daleką trasą. Po obowiązkowym rejsie statkiem po fiordzie, autokary i samochody osobowe wracają do Queenstown.
Do Milford można także dolecieć niewielkim samolotem lub helikopterem – z Queenstown, Glenorchy lub Te Anau. O ile jednak autokar daje niemal stuprocentową pewność, że dojedzie do fiordu o tyle droga powietrzna może być ryzykowna. Fiordland znany jest z często załamującej się pogody i obfitych opadów deszczu (do 8 metrów rocznie). Z Queenstown można wybrać się także na jeden z wielodniowych szlaków górskich Fiordlandu.
Jeżeli ktoś pyta mnie, kiedy najlepiej przyjechać do Queenstown, odpowiadam – zawsze. W odróżnieniu od wielu kurortów, Queenstown nie zamyka się na kłódkę w okresie wiosny czy jesieni. Atrakcji oczekujących na turystów wymieniłem wiele, ale dla mnie największą są przepiękne krajobrazy i właśnie ze względu na nie bardzo lubię Queenstown – o każdej porze dnia i roku.
BOGUSŁAW NOWAK
www.greenlitetravel.co.nz

 

Tasmania1Tasmania

Zielona Wyspa
Tasmania kojarzy się turystom głównie z groźnie wyszczerzającym kły zwierzęciem z czerwonymi końcówkami uszu, nazywanym od miejsca zamieszkania „tasmańskim”, a przez swój wygląd „diabłem”. Jeżdżą tam po to, by tą osobliwość zobaczyć.


Wyspa ta, zajmująca zaledwie jeden procent powierzchni całej Australii, oferuje tak wiele atrakcji, że nie sposób wszystkich wymienić. Potrzeba minimum 10 dni intensywnego podróżowania po niej, aby wyjechać z przekonaniem, że trzeba tu jeszcze powrócić, bo czy można zwiedzić podczas jednego pobytu 19 parków narodowych i 400 rezerwatów?

Tasmania5Tassie nie Aussie
Tasmania to najmniejszy stan, należący do Federacji Australii, ale przyrody i piękna krajobrazów zazdroszczą Tasmańczykom mieszkańcy najbardziej suchych stanów kontynentalnej części tego kraju. Miejscowi nie mówią o sobie Aussie lecz Tassie. Uważają, że Australia to jedno, a Tasmania – to drugie. Znający Australię, po przyjeździe na Tasmanię odnoszą wrażenie, że znaleźli się w innym państwie. Już kontrola na lotnisku w Hobart wywołuje zdumienie. Psy obwąchują bagaże w poszukiwaniu surowej, nieprzetworzonej żywności, szczególnie owoców. Miejscowi boją się, aby z kontynentu nie przywleczono jakiegoś wirusa, larw bądź pająków. Według geologów Tasmania jeszcze przed 12 tysiącami lat była częścią kontynentu australijskiego, ale poziom wody w morzu podniósł się i uzyskała ona „geograficzną niepodległość”. Zamieszkuje ją wiele niezwykłych gatunków zwierząt i ptaków, a ponadto występuje tu niesamowita flora – lasy deszczowe, paprociowe, eukaliptusowe, czy lasy sosen huon, uchodzących za najstarsze drzewa na świecie.

Tasmania4Szlaki górskie
Górzystą Tasmanię można przemierzyć pieszo wzdłuż i wszerz, a góry są tu stare jak świat. Najpiękniejszy i najtrudniejszy szlak, zwany Overland Track, wiedzie przez centralne rejony wyspy od jeziora Dove do jeziora St. Clair, a jego przejście zajmuje pięć dni. Szczególnie polecany jest łatwy, dobrze utrzymany szlak wokół jeziora Dove, który można pokonać w trzy godziny spokojnego spaceru.Widok na ostre szczyty górskie i spływające z nich wodospady jest spektakularny. Na tasmańskich szlakach można często spotkać kangury, a przy odrobinie szczęścia natknąć się na grubiutkiego, przypominającego nieco świnkę, wombata. Dla miłośników flory godnym polecenia jest spacer po lesie Tahune w dolinie rzeki Huon. Obok licznych szlaków naziemnych, przygotowano tutaj metalową, 600-metrową kładkę, wiodącą wśród koron drzew na wysokości 20 metrów. Spacer umożliwia bliższe poznanie ich kilkudziesięciu gatunków. W Ben Lomond zimą można pojeździć na nartach. Drugi ośrodek narciarski mieści się w Mt. Field National Park, na zachód od Hobart. Stamtąd można dojechać do Rocky Cape nad Cieśniną Bass. Skaliste wybrzeże, groty, w których zamieszkiwali niegdyś Aborygeni, lazur morza, biała latarnia morska – składają się na urok tego miejsca.

Tasmania2Stolica Tasmanii
Hobart, liczące ok. 300 tysięcy mieszkańców, przypomina bardziej prowincjonalne, spokojne miasto średniej wielkości niż stolicę stanu. Życie toczy się tu do godz. 18 i parę chwil potem ulice zamierają, w tym popularna Elizabeth Mall. Ożywia się jedynie przyportowa jadalnia miasta Salamanca i znajdująca się opodal Hampton Road. Salamanca słynie z sobotniego jarmarku. Można tu kupić lokalne pamiątki, owoce, biżuterię, czy postkolonialne starocie. Miejscowi malarze proponują swoje pejzaże, na których drzewa eukaliptusowe pełnią rolę „jelenia na rykowisku”. Hobart leży w cieniu wysokiej góry Mt. Wellington (1270 m n.p.m.). Widok, przy dobrej pogodzie, jest wspaniały. U podnóża widać cale rozlegle miasto, w oddali wody oceanu, a bliżej piękną rzekę Dervent, zaś na zachód – malownicze góry. Hobart zaprasza do zapoznania się z historią wyspy. Przed odkryciem Tasmanii przez Abela Tasmana, żyli tu spokojnie Aborygeni. Biali przybysze rozprawili się z nimi szybko. Wielu wymordowano, innych przepędzono.

Tasmania6Droga Dziedzictwa
Wyspę przecina z południa na północ najważniejsza droga kraju Heritage Highway – Autostrada Dziedzictwa. Łączy Hobart z Launceston. Można ją przejechać w ciągu trzech godzin. Drogę i solidne mosty (w tym najsłynniejszy most Tasmanii w Richmond) budowali skazańcy. Przy niej z pracy ich rąk powstawały miasteczka – Kempton, Oatlands, Ross i Campbell Town. Dzisiaj cieszą oko odnowionymi gregoriańskimi oraz wiktoriańskimi kamieniczkami i kościółkami. Launceston i przelom Cataract Na przeciwległej części Tasmanii leży bardzo urokliwe miasto Launceston. Solidne, przeważnie odnowione kamienice, nadają mu europejski charakter. Największą atrakcją w okolicy jest piękny przełom rzeki Esk, nazywany Cataract. Wysokie skały z czerwonego piaskowca ciągną się kilka kilometrów wzdłuż rzeki. W rejonie przełomu przygotowano tereny rekreacyjne z dużym, otwartym basenem pływackim i z kolejką krzesełkową do przeciwległego wąwozu. Ponoć ma ona najdłuższy rozstaw przęseł na świecie. W to otoczenie wpasowały się pawie i kangury. Launceston jest dobrym miejscem wypadu do parku narodowego Ben Lomond, gdzie można wejść na najwyższy szczyt Legges Tor (1573 m n.p.m., drugi w Australii). Z miasta można pojechać doliną winnic Tamar aż do George Town, blisko ujścia rzeki Tamar. Po drodze cieszą oczy malownicze pagórki z plantacjami winogron i sadami owocowymi. Imponujący most Batman umożliwia przejechanie na drugą stronę rzeki i kontynuowanie podróży przez historyczne miasteczko Beaconsfield, w którym ciągle wydobywa się złoto, aż do przepięknej plaży Greens Beach. Kompozycja żółtego piasku, ciemno-zielonej wody morskiej i niebieskiego nieba robią niesamowite wrażenie.

Wielki Gułag
Na Tasmanii ślady okrutnej historii widać na każdym kroku. Wyspę traktowano jako olbrzymi obóz karny, niezwykle ciężki. W XIX wieku zwożono tu z wysp brytyjskich skazańców. Za drobną kradzież, na przykład jabłka ze straganu w Londynie, można było dostać siedem lat więzienia na Tasmanii. Skazańców traktowano z wyjątkową brutalnością. To oni karczowali tysiące hektarów lasów, budowali statki, drogi, mosty i całe miasta. Wielu mieszkańców obecnej Tasmanii to potomkowie tych, którzy przetrwali. W Port Arthur i na wyspie Sarah turystom pokazuje się mikroskopijne cele, gdzie najbardziej niesubordynowanych więźniów przetrzymywano całymi latami bez możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym, nawet ze współwięźniami. Nic dziwnego, że w takiej izolacji odchodzili oni od zmysłów. Port Arthur przypomniał się światu w 1996 roku, kiedy szaleniec z Hobart, zastrzelił na terenie byłego obozu skazańców 35 turystów.

Tasmania3Wyspa latarni morskich
Wybrzeże Tasmanii zachwyca pięknymi plażami i wysokimi klifami. Latarnie morskie, których jest kilka setek, to wspaniałe dzieła architektury i techniki. Dzisiaj świecą światłem elektrycznym. Nie ma już zamieszkujących obok nich latarników. Światła zapalają automaty. Latarnie to także kawał dziejów  Tasmanii. Umożliwiały bezpieczną żeglugę po wzburzonych wodach Cieśniny Bass Morza Tasmana i Oceanu Południowego. Warto obejrzeć przynajmniej kilka najpiękniejszych latarni, jak te na Table Cape koło Wynyard czy w Davenport, która pilnuje bezpiecznego wejścia do przystani promów pasażerskich łączących Melbourne z Davenport.

Jak w baśni
Szukający spokoju turysta łatwo dostrzeże zalety Tasmanii. Dla młodych jest tu nudno. Wielu ucieka na kontynentalną Australię do Melbourne i Sydney. Tak uczyniła przed niewielu laty Mary Donaldson, agentka nieruchomości z Hobart, która w Sydney spotkała prawdziwego księcia. Był to książę Fryderyk, następca tronu Danii. Zakochał się w zwykłej dziewczynie z Tasmanii. Ta odwzajemniła uczucie. W ten sposób Mary została księżniczką i przyszłą królową Danii. Ot, historia jak z baśni o Kopciuszku. Tasmańczycy są bardzo dumni ze swojej księżniczki.

Polskie ślady
Tasmanię przemierzał wielki polski odkrywca i badacz Sir Paweł Edmund Strzelecki. Jego imieniem nazwano park narodowy i najwyższy szczyt wyspy Flinders. Po drugiej wojnie światowej żołnierze z polskich sił zbrojnych na zachodzie, w tym gen. Andersa, budowali elektrownie wodne w południowych rejonach wyspy. Informują o tym tablice pamiątkowe. Na Tasmanii żyje niewielka Polonia. Najwięcej Polaków mieszka w Hobart. Spotykają się tam w Domu Polskim wybudowanym na przedmieściach. Opiekę duchową sprawuje nad nimi polski ksiądz, obecnie ks. Stanisław Wrona.

Tasmania9Informacje dla turystów
Parki narodowe na Tasmanii są łatwo dostępne. Wiodą do nich dobre drogi. W punktach informacji turystycznej można wykupić wejściówkę. Podróżując samochodem najlepiej kupić jednorazowy pass na jeden samochód osobowy za 50 dolarów australijskich, który umożliwia wjazd do wszystkich parków przez trzy miesiące. Ceny hoteli i moteli nie są najniższe, ale rezerwując wcześniej można znaleźć przyzwoity pokój na dwie osoby za ok. 100 dolarów. Oczywiście, na Tasmanii w przystępnych cenach są pola namiotowe i miejsca do parkowania autokarawanów. Na wyspę można dolecieć samolotami kilku linii z Melbourne, Sydney i kilku innych miejsc Australii. Codziennie również płynie na wyspę prom z Melbourne.
BOGUSŁAW NOWAK

people carriers1

Jako touroperator korzystamy z najlepszych nowozelandzkich firm autokarowych, niemniej rozbudowujemy własna flotę pojazdów, mniejszych, dla małych i średnich grup tuystów.

Jesteśmy jedynym biurem podróży na Antypodach prowadzonym przez Polaków z wymaganymi licencjami na prowadzenie usług transportowych dla turystów na terenie Nowej Zelandii. Prowadzenie pojazdów z płacącymi turystami wymaga szeregu licencji i certyfikatów. Dotyczy to firmy jak i również osób wykonujących pracę kierowcy lub, równolegle, pracę kierowcy-przewodnika. Szczegóły

European Produce

Skazka PicSkazka Deli was established in 2003 and quickly became a favourite spot for European and Kiwi foodies alike. Skazka's specialty is genuine traditional Russian, Polish, Romanian, Bulgarian and other Eastern European products, cherry-picked and directly imported

You can find us at 16 Kingdon Street, Newmarket, Auckland.
Tel: 09 5231453
Order online: www.skazka.co.nz

Kontakt z nami

Tel: +64 9 377 4657
Fax:
+64 9 377 4658
Awaria:
+64 274 908 308


Email: info@greenlitetravel.co.nz


Skype Me™!


Adres: 7 Kalgan Place, Burswood, Auckland 2013, New Zealand


Korespondencja: PO Box 99177 Newmarket, Auckland, 1149, New Zealand

 

iata number   taanz   PITpic  Amadeus logo  proguides small  DOC   BUSCOACH ASSOCIATION